2006/07/31

Restauracja "Antykwariat" w Świnoujściu

Będąc w odwiedzinach u rodziny w Lubinie (nie tym na dolnym śląsku, a nad morzem, 5 km od Świnoujścia) zawitaliśmy w restauracji (oraz hotelu, który jest w tym samym budynku), który należy do mojej kuzynki. Od razu na wstępie: to, że jestem spokrewniony z właścicielką nie wpływa w żaden sposób na moją ocenę (choć czytając to dalej możecie w to wątpić...ale z drugiej strony jeśli czytacie to regularnie to wiecie, że raczej nie oszczędzam nikogo jeśli coś mi podpadnie).
Więzy krwi na bok, przejdźmy do konkretów.
Wystrój. Bardzo fajny. Jak sama nazwa wskazuje było tam sporo książek. Oprócz tego ciekawie zrobione oświetlenie, stoły zrobione ze starych maszyn do szycia (super pomysł). Ma to swój niepowtarzalny urok. Zawsze dołączam jakieś zdjęcia własnej roboty , ale niestety jedyne zdjęcia jakie tam robiłem to zdjęcia rodzinne, a więc nie będę ich tu przedstawiał. Wziąłem (przyznaję bez bicia) dwa ze strony restauracji. Można sobie spojrzeć na więcej zdjęć tutaj.
Obsługa bardzo miła. Ceny baaardzo przystępne jak na jedną z lepszych (jeśli nie najlepszą) knajpę w centrum Świnoujścia.
Lecimy dalej...muzyka. Jak przystało na restaurację na poziomie również muzyka była miła dla ucha. Głównie spokojna muzyka, nieco kawałków fortepianowych itp., ale takich bardzo przyjemnych dla ucha (ja za taką muzyką nie przepadam, ale podobało mi się).
Bogate menu.
Napoje: od piwa (kilka lanych, butelkowe), przez drinki, soki, herbaty, parę rodzajów kawy, gorąca czekolada (ze specjalnej maszyny), wina (duży wybór), whisky itd.
Jedzenie: duży wybór, aczkolwiek niestety nie skosztowałem nic. Byliśmy tam po obiedzie domowym, już najedzeni. Ale sądząc po ludziach, którzy siedzieli przy sąsiednich stolikach musiało być smaczne :-) Ja mogę natomiast ocenić wielkość porcji. Nie wiem jak zwykłe (małe) dania, ale główne dania były przeogromne!
Desery: głównie lody, szczerze mówiąc na inne desery nie patrzyliśmy za bardzo. Ale desery lodowe, które jedliśmy były pyszniutkie :-)
Na koniec zacząłem sobie przeglądać menu i złośliwie zauważyłem, że nie ma nic ze szpinakiem (który uwielbiam). Moja kuzynka na to: "przecież jest szpinak". Ja pytam "gdzie?". A ona na to: "w lodówce, jeśli coś chcesz wystarczy powiedzieć" :-) Nie wiem niestety czy to tylko dla mnie byłoby zrobione czy każdy mógłby poprosić o danie spoza listy dań, ale jeśli tak no to chylę czoło!

Piętnuję!

Kogo tym razem? Ano tym razem piętnuję drogowców!
A raczej ich beznadziejną organizację. Jadąc sobie w jedną stronę nad morze utknąłem w "drobnym" korku pod Sulechowem (jakieś 35 minut stania). Jak czytają to kierowcy - niech omijają w miarę możliwości to miejsce przez najbliższe tygodnie. Eniłej samochodów było z 50 (wydawało mi się to spore jak na godzinę 4 rano). Z tym, że korek był tylko po naszej stronie (co okazało się jak już przejechałem przez światełka, które świeciły na zmianę jednym i drugim) po drugiej stronie zaś stały i czekały 2-3 autka, które nota bene ustawiły się dopiero gdy my przejeżdżaliśmy.
Potem podobny korek w Pyrzycach. Masakra. A jeszcze gdzieś tam po drodze cztery objazdy w Gorzowie Wlkp. Z tym, że tych ostatnich (gorzowskich) drogowców nie mogę karcić bo wszystko płynnie szło tylko, że nadrabiało się ładnych parę kilometrów.
W każdym razie wracałem tą samą trasą. Była jedna alternatywna, ale przechodząca obok dwóch jezior przy których wypoczywa połowa województwa i stwierdziłem, że tam to dopiero będą korki. Hmm...może trzeba było jechać tamtędy? No ale wtedy nie miałbym o czym pisać :-)
A więc dojeżdżam do nieszczęsnego Sulechowa i tej samej drodze co w tamtą stronę.
Specjalnie jechałem gdy nie ma jeszcze szczytu. Nawet nie chcę wiedzieć co się tam działo potem. Spędziliśmy w korku jakieś półtorej godziny, może więcej. Horror. Korek na łaaadnych parę kilometrów, podejrzewam, że paręset aut stało za nami. Ludzie gasili auta i pchali je o te parę metrów na ileśtam minut bo w tym upale wszystko się przegrzewało.
A czym był spowodowany cały korek? Tym, że światła ZNOWU były ustawione na AUTOMAT. Kurde, troszkę wyobraźni. To się może sprawdzić w nocy, w tygodniu, ale nie na weekend gdy pełno ludzi rozjeżdża się po kraju. I tak oto światełka miały ustawiony taki sam czas po jednej jak i po drugiej stronie. I to nic, że jak już przejechaliśmy okazało się (znowu), że po drugiej stronie aut jest...może 10? W takiej sytuacji po prostu musi być policjant, który (teoretycznie) ma mózg i widzi co się dzieje i odpowiednio na to reaguje. Szlag może człowieka trafić przez coś takiego.
A przy okazji napiętnuję buców, kórzy w takich korkach wyprzedają sobie drugim pasem jezdni (najlepiej na światłach awaryjnych) i przejeżdżają sobie obok 100 aut. Bo tylko im się spieszy, oni mają BMW nowe i muszą pokazać kto tu rządzi. Lol. Jeden taki akurat się wepchał za nas to mój ojciec podszedł i zrobił mu uwagę. Musiał się głupio czuć szczególnie, że jechał z dzieciakami. Cóż, niech zobaczą jakiego mają wsiurskiego tatusia.
To chyba tyle moich wypocin na ten temat :-)

Drobne przemyślenia ubiurowe i takie tam :)

Weekend spędziłem nad morzem. Niektórzy mówią, że to szaleństwo jechać nad morze na dwa dni, ale...to chyba mówią ci co mają nieograniczony czas wolny. Ludzie, którzy ciężko pracują i tacy co jeszcze do tego mają swoją drugą połowę, która również pracuje i ciężko jest im jakoś zgrać obie prace z czasem wolnym doskonalne to rozumieją.
Ale nie o tym miałem pisać.
Miałem pisać o pogodzie i związanym z tym ubiorem. Tak przynajmniej sobie obmyśliłem :)
Otóż jadąc teraz, po raz pierwszy chyba złamałem swą żelazną zasadę, że jak jadę autem to biorę zapasowe buty, swetry itd. W końcu może to wszystko leżeć w bagażniku, ale a nuż się przyda...
Cóż, zachęcany prognozami pogody wziąłem na nogi tylko sandały (resztę ubioru przemilczę :)), żadnych normalnych butów. Wszędzie trąbiono, że 34 stopnie, a 33 to już mróz, że tak cały tydzień blabla. Myślę sobie "na ch...mi buty". Cóż - błąd ;) Już jadąc, będąc 150 km od Głogowa dopadła mnie ulewa. Najzabawniejsz, że RMF cały czas twierdził (godzinę później też), że nigdzie nie pada, nie padało i padać nie będzie :-) Obsrałoby ich z takimi informacjami. Jak już jestem przy RMF i ich informacjach to zawsze miałem ich za rzetelną stację pod tym względem. Otóż przestałem. Jadąc sobie była informacja o tych górnikach, którzy zginęli w kopalni "Pokój". Następnie dodano, że jest to szesnasty śmiertelny wypadek w polskich kopalniach od początku roku. Parę godzin później wydarzył się inny wypadek, również śmiertelny, w innej kopalni. Na koniec reporter powiedział "to już czternasty taki wypadek od poczatku roku w kraju". No to sorry, ale naprawdę fajnie weryfikują te swoje informacje. Wychodzi na to, że nie tylko pogodowe (sux) ale codzienne też. Bomba.
Ale zrobił się offtopic. Było o sandałach :) Wybraliśmy się z rodziną (już po dojechaniu) na wycieczkę. Krótkie spodenki, sandałki itepe. Żadnej chmurki na niebie ;) Spacerek trwał około półtorej godziny (łaziliśmy po wolińskim parku narodowym). Nagle ni stąd ni zowąd zaczął padać deszcz. Powiem tak: nie pamiętam kiedy tak zmokłem. Najgorzej zniosły to moje sandałki kochane (campusa). W tym momencie chciałbym zareklamować odzież Campusową. Sandały dostały tak w kość, że powinny się po prostu rozlecieć (obok zdjęcie, które nie oddaje nawet 1/10 tego jak one wyglądały i jak były mokre). Ale przetrwały :-)
Zrobiła się taka notka o wszystkim i o niczym więc takie krótkie podsumowanie:
- zawsze bierzcie zapasową odzież nawet jeśli wydaje się to idiotyczne (nie zawsze trafi się ktoś z rodziny z takim samym numerem buta, który pożyczy swoje klapki) :P
- nie ufajcie wszystkim faktom podawanym przez RMF FM
- Radiu Maryja też nie ufajcie, ale to już inna kwestia :)))

2006/07/28

MEMO - krótka notka rypiąca ;)

Będzie krótko i na temat. Memo. Nie wiem czy nazwać to knajpą czy restauracją czy czym. Nieważne. Drobne spostrzeżenia po wczorajszej wizycie:
- dobre zimne piwko. Mają i Heinnekena i Żywca lanego. Leją ponad krechę 0,5. Plus.
- jedzenie. Odradzam. Ja jadłem naleśniki ze szpinakiem - takie sobie, Grzesiek jadł carbonare - gorzej niż takie sobie. Kiepskie. Za to ceny nie były kiepskie. Naleśnik - 14 zł, carbonare - 14 zł.
Dla porównania w Rustice za porównywalną porcję i o niebo lepszą zapłaci się połowę z tego -7 zł.
- obsługa. Jakiś facecik w czarnym ubranku, którego od początku nie polubiłem (faceta, nie ubranka). Przeszedł sobie z nami jakby nigdy nic na 'ty'. Jakoś nie lubię jak jakiś nieznany mi facet wali na dzień dobry do klientów teksty w stylu 'co ci podać?'. Wiocha.
Generalnie - odradzam. Kiepska i do tego (moim zdaniem, może inni lubią takie traktowanie) chamska obsługai drogie żarcie które wcale nie jest zbyt smaczne.
Dla samego piwa nie ma sensu iść. Jest tyle innych, miłych miejsc.

2006/07/23

Apel

O co apeluję? Ano apeluję o odrobinę rozwagi i włączenie mózgu. Ja wiem, że to wielkie wymagania biorąc pod uwagę temperaturę powietrza (forecast wskazuje 32 stopnie, ale jest więcej) ale naprawdę...
Co mam na myśli? Co mnie skłoniło do tego wpisu? To, że mieszkam względnie niedaleko od trasy, którą jeździ straż pożarna. A przez ostatnie dni słyszę ją zdecydowanie za często. Na dowód - zdjęcia z dwóch ostatnich dni. Codziennie coś się pali i widać to z mojego okna. Zazwyczaj tereny zielone bo jakieś przygłupy albo niedopałek wyrzucą albo jakąś butelczynę po flaszeczce czy piwku wrzucą w krzaki... Ludzie! Myślcie trochę. Przy takim upale drobny kawałek szkła po butelce po piwie skupi nieco światła i pożar gotowy. Ale szczyt debilizmu (jakąś nagrodę ci ludzie powinni dostać) pokazali ludzie, którzy mieszkają w bloku koło mnie. Gdy to piszę słyszę kolejny radiowóz...
:) Śpimy sobie w najlepsze z moją małżonką. Właściwie drzemiemy. W taki upał nic się nie chce. Jest godzina popołudniowa. Która dokładnie, nie zwróciłem uwagi, ale około 16-17. Budzą nas odgłosy (a jakże) straży pożarnej. Niepokojąco blisko. Nauczony doświadczeniem sprzed paru lat gdy nasz wieżowiec się palił i ledwo uszedłem z życiem od razu się podniosłem. Zupełnie jak jakieś deja vu, tylko że wtedy była noc. Ale sytuacja podobna. Patrzę przez okno, a tam SZARO od dymu. Całe szczęście to nie blok. A co? Ano samochód. Spaliło się w nim wszystko co tylko możliwe. Jacyś przytomni ludzie przepchnęli go (brawo za ten heroiczny wyczyn, ja bym się bał) z dala od innych aut. Całe szczęście bo pewnie byłaby katastrofa. Z takim jednym autem mieli strażacy naprawdę sporo problemu, strach pomyśleć co by było jakby wszystkie auta na parkingu niczym jakieś domino się zajęły... Przez cały wieczór zastanawiałem się co też spowodowało, że samochód się zapalił. Dowiedziałem się następnego dnia. Jeśliby byłyby przyznawane nagrody za najgłupszy pomysł i totalny brak wyobraźni ci ludzie powinni ją dostać. Co takiego genialnego zrobili? Już piszę. Otóż byli sobie na grillu. Co genialnego zrobili? Rozgrzany grill, zaraz po skończeniu uczty wsadzili do bagażnika. Kurde. Długo bym musiał myśleć, żeby na tak idiotyczny pomysł wpaść. Aż dziwne, że auto się zapaliło dopiero pod domem, a nie w trasie. Cóż...bez komentarza. Powtarzam jeszcze raz to co napisałem na początku: ludzie! MYŚLCIE CZASAMI. To naprawdę nie boli. A potrafi oszczędzić wiele nieprzyjemności. Mówiąc łagodnie bo takie pożary naprawdę mogą się skończyć tragicznie.

2006/07/21

Windows XP


Jakiś czas temu mój brat na swoim blogu opisywał wrażenia z instalacji windowsa XP. Postanowiłem pokusić się o coś podobnego. Tzn temat podobny, ale nie będę pisał o instalacji a o używaniu. Bo przecież to jest najważniejsze :-) Drobne uzupełnienie od razu na początku: używam XP w pracy i tam nawet względnie jestem z niego zadowolony. Na komputer tylko do pracy to się nawet nadaje. Ale do używania w domu - NIE.
Irytuje od początku do końca. Pomijając już nawet denerwujące ekrany logowania, których ni cholery nie mogę wywalić (może nie wiem jak, ale jeśli nawet to wcale nie świadczy to na korzyść tego systemu) to zasobożerność tego systemu przerasta wszystko. Niby nie mam jakiegoś super-hiper komputera (procek 2600 mhz, 256 ramu, graficzna radeon 128mb) ale gdy ten system powstawał o takim sprzęcie nawet się panu Gejtsowi nie śniło raczej. Więc jak działa na słabszych komputerach? Wolę nie wiedzieć. Wszystko uruchamia się wolniej niż na Win2k. Gdy mam odpalonego winampa i na przykład worda to firefox odpala się jakieś 20 sekund! Na Win2k praktycznie od razu. Gry? Chodzą o wiele wolniej. Nie wiem czemu. To w sumie jakoś mogę przeboleć bo za wiele nie gram, ale... cholera czemu? Czemu chodzi gorzej pod nowszym systemem, który powinien być bardziej dopracowany nawet jeśli ma większe wymagania?
No ale powiedzmy, że mogę to przemilczeć. A czego nie mogę? Debilnych 'zapór' (jakiś łindołsowy firewall), które blokują wszystko nie to co trzeba (mam od tygodnia tę szkaradę i do tej pory nie mogę wejść na otywy i rozszerzenia firefoxa bo windows magicznie coś blokuje). Cool. Dalej... Automatyczne aktualizacje. To, że system chce się aktualizować to fajnie. Wszak pod linuksem ciągle coś się aktualizuje dzięki czemu komputer lepiej działa, jest bezpieczny itd. Tylko czemu do jasnej anielki po każdej aktualizacji windows chce się ponownie uruchamiać? I nawet jak mu kliknę 'uruchom później' to i tak co 5 minut będzie mi wyskakiwać okienko, żebym ponownie uruchomnił komputer. Zajebiście. A co jeśli nie mam ochoty na aktualizacje? Cóż, oczywiście mogę to wyłączyć, ale kochany system walnie mi w traya piękną różową ikonkę, która będzie przypominać, że system może być zagrożony i że powinienem włączyć automatyczne aktualizacje. Bez komentarza. I ostatnia rzecz, która zdecydowanie najbardziej mi przeszkadza to to w jakim tempie windows zżera mi miejsce na dysku C (czyli tam gdzie zazwyczaj jest zainstalowany). Gdy zainstalowałem ten piękny system, zajmował on jakieś 2GB. Dużo nie? W porównaniu do Win2k czy Win98 to jest bardzo dużo. Mógłbym to jeszcze znieść (na dysku C mam 4 GB z hakiem, więcej nigdy nie potrzebowałem, bo trzymam tam tylko office'a i windows), gdyby tymi 2GB winda się zadowoliła. Ale nie. Automagiczne aktualizacje oraz cholera wie co jeszcze doprowadza do tego, że z każdym uruchomiemiem systemu miejsca na C jest coraz mniej :-) Było 1,5GB, potem 1,2GB teraz jest 900mb mimo, że nic nie instaluję. Po prostu korzystam z systemu :-) Zaje...fajnie :-) Coś czuję, że jednak wrócę do starego dobrego Windowsa 2000. Amen.

Dopisek z dnia 22 lipca 2006 r. Godzina 10:57. Zaraz będę instalować win2k, ale najpierw zdjęcie z obecnego miejsca na dysku :-) Wczoraj było 900. Dzisiaj? Sami zobaczcie... Komedia. Oczywiście NIC nie instalowałem, troszkę tylko surfowałem po sieci, aktualizacje wyłączyłem. Więc co pożera to wolne miejsce? Langoliery?

2006/07/14

Piętnowanie raz jescze...


A, jak mi tak dobrze idzie z tym piętnowaniem to jeszcze kogoś napiętnuję.
LISTONOSZY.
Kiedyś tak nie było. Listonosz(ka) przychodził(a) z liścikiem do domu, czasem nawet na herbatkę wstąpił(a) i ogólnie było miło.
Teraz? Wygląda to mniej więcej tak: przychodzi buc, dzwoni domofonem (do mojego mieszkania) i ktoś mu otwiera drzwi, a więc wie że ktoś jest w domu! Co robi normalny listonosz? Wchodzi/wjeżdża windą (niepotrzebne skreślić), puka do drzwi, zostawia list BO ZASTAŁ ADRESATA. Co robi nasz buc? Otóż mimo, że wie iż ktoś jest w domu on sobie wypisuje awizo 'niezastano, awizowano' i bezczelnie wrzuca to do skrzynki bo on nie ma czasu zapewne na chodzenie po mieszkaniach. To ja się k*** pytam za co mu płacą? Nie po to dostaje jakieś tam pieniądze, żeby bezczelnie robić coś takiego. To co, on nie ma czasu wejść na moje piętro i mi to zostawić, ale ja to mam mieć czas, żeby pójść sobie odebrać list na pocztę, tak? P-I-Ę-K-N-I-E.
Przymierzam się do pójścia na pocztę i zrobienia dymu (bo na awizie ktoś się podpisał, więc wiadomo kogo zgnoić) bo to nie pierwszy raz. Właściwie ostatnio to reguła. Niech kogoś takiego wypieprzą z pracy bo nie nadaje się do tej pracy...
Amen.

Pamiętacie piętnowanie kierowców...?

Jakiś czas temu (być może pamiętacie) pisałem o tym jak wkurzają mnie buce, którzy stają na miejscu dla inwalidów.
Jakaż jest moja radość dzisiaj! Policja poprawia budżet miasta :) Mandaty sypią się pod tesco w takim tempie, że policja z bloczkami nie wyrabia :))) ROTFL.

Sony Ericsson W810i


Tak się jakoś złożyło, że zmieniłem plan taryfowy (mniejsza o niego) i przy okazji zakupiłem nowy telefon. Tzw. walkman: SE 810i. Chciałem co nieco o tym cudeńku napisać...Nie będzie to raczej recenzja bo takową powinno się raczej pisać po głębszym poznaniu, ja natomiast posiadaczem tego telefonu jestem od wczoraj i będą to raczej pierwsze wrażenia z użytkowania.
Podzielę ten wpis na dwie kategorie: zaobserwowane przeze mnie plusy i minusy. A więc zaczynamy. Może najpierw zacznę od plusów.


Walety:
  • ładny wygląd :)
  • zaraz po włączeniu ciekawa funkcja - można albo normalnie włączyć telefon (podając PIN od karty sim itepe) albowłączyć tryb walkmana. Jest dostęp tylko do muzy :)
  • karta pamięci (512mb), kabel USB oraz słuchawki stereofoniczne w zestawie, nic nie trzeba dokupować
  • radio z RDS-em. Tego jeszcze nie widziałem :>
  • bardzo fajnie zrobiony odtwarzacz MP3. W Nokii 5510 było to też w miarę rozwiązane, ale na przykład w Motoroli E398 BEZNADZIEJNIE. Tu jest okej. Oczywiście korektor dźwiękowy z możliwością zwiększenia basów, wysokich tonów itp, możliwość wymieszania kolejności odtwarzania utworów (shuffle). Dodatkowo telefon bardzo ładnie umieszcza mp3 w katalogach z nazwą wykonawcy, nazwą płyty wg id3tag. Git.
  • zarówno bluetooth jak i irda - fajnie.
  • bardzo duża możliwość 'dostrojenia' telefonu do własnych potrzeb. W ustawieniach można naprawdę dużo pozmieniać i dopieścić telefonik, żeby ładnie wyglądał i się dobrze zachowywał ;-)
  • względnie intuicyjny
  • świetny aparat cyfrowy i kamera (nagrywa również dźwięk)
  • podobno jest dyktafon, ale jeszcze nie testowałem ;)
  • bardzo wygodny program do wrzucania mp3 na telefon. Nokia na przykład baaardzo z tym kulała zawsze.
  • czytnik rss i przeglądarka opera mini :-)

    Na razie tyle...teraz minusy.
    Zady:
  • nie ma wad.
    Żartowałem ;-)
  • brak osobnego przycisku do kończenia rozmowy, a ten który do tego służy (po prostu klawisz 'wstecz') jest cholernie mały i niewygodny
  • brak możliwości wyłączenia dźwięku migawki przy robieniu zdjęcia. Kurwicy idzie dostać jak się słyszy to pstryk, a czasami chciałoby się zrobić zdjęciu pokryjomu. Niestety jest to niemożliwe
  • wejście na słuchawki i ładowarkę jest...hmm...sam nie wiem jak to określić. Składa się z takich śmiesznych bolców jak w motce e398. Z doświadczenia wiem, że po pewnym czasie zaczyna się to obluzowywać i na przykład jest problem z ładowaniem :-/
  • brak możliwości ustawienia własnego sygnału nadejścia smsa. Można tylko wybrać jeden z 6 obrzydliwych dźwięków lub całkiem wyłączyć dźwięk nadchodzącej wiadomości.
  • głośniczek mono. Tak wiem, czepiam się, tylko e398 ma głośniki stereo, ale ja się przyzwyczaiłem i różnica jest :P

  • o ile mp3 można słuchać nawet bez słuchawek o tyle radia już niestety nie. Podobno w słuchawkach jest antena. Jest czy jej nie ma, można było to inaczej rozwiązać.
  • nie można ustawić osobno głośności dzwonka połączenia przychodzącego i osobno smsa. Jest jedna, wspólna głośność, tylko jakaś taka dziwna. Bo gdy ustawiłem na maxa to połączenie przychodzące było tak głośne, że mało nie ogłuchłem, a sms nadal cholernie cichy :/ Coś z tym jest nie tak niestety.
  • blokada klawiatury. Jest, ale nie można w żaden sposób jej ustawić. Co mi w tym przeszkadza? Ano to, że klawiatura się blokuje ZA SZYBKO. Powinna być możliwość ustawienia sobie samemu czasu do blokady lub przynajmniej parę opcji do wyboru: 5, 10, 15 sekund. Niestety nie ma tego.
    Na razie tyle...
    Niewątpliwie potrzebuję więcej czasu, żeby wychwycić więcej zalet i wad. Aktualnie telefon się ładuje (bateria się formuje) więc eksperymenty przerwane. Być może po dłuższym korzystaniu zrobię jakąś erratę do tego co tutaj jest już zamieszczone bądź po prostu dopiszę co jeszcze mi się podoba, a co nie.
    Zobaczymy :-)
  • Beluga

    No, po paru wizytach w tej knajpie mogę coś wreszcie napisać...Już mam wyrobione zdanie.
    Tym razem bez przydługich opowiastek. Powiem tak: dobre piwko, bardzo dobre jedzenie - a jadłem już sporo z tych rzeczy co tam są - od kotleta z sosem cacyki(jakkolwiek się go pisze bo widziałem już różne pisownie...) przez makaron penne, makaron ze szpinakiem po ser camembert z żurawiną ;-) I parę innych pysznych rzeczy, których nawet już nie wymieniam. Raz tylko zdarzyło im się przesolić makaronik ze szpinakiem :-( No ale powiedzmy, że każdemu może się zdarzyć.
    Całość ozdobiona przemiłą obsługą, która interesuje się goścmi i pojawia się znikąd gdy nie ma już piwa ;> Jakieś kamery? :P
    Szczególnie sympatyczna jest jedna kelnereczka. Zdaje się, że nazywa się Basia (jeśli dobrze usłyszałem). Zawsze uśmiechnięta, ładnie ubrana, uprzejma i ogólnie świetna! Brawo. Właśnie taka powinna być kelnerka. Kwintesencja kobiecości i miłej obsługi :)
    Ogólnie - jak najbardziej polecam tę knajpę :]

    2006/07/10

    Wpadka Zidane'a
    Cóż...był tu filmik, ale youtube go zdjęło.
    Musicie się żuczki zadowolić linkiem
    Nie mogłem się po prostu powstrzymać przed zamieszczeniem tego :-P
    Widzę u Zizou możliwość kariery w rugby. Pasowałby też do Speedballa ;->

    2006/07/08

    Inter City Pub

    Nadszedł czas na napisanie paru słów na temat IC.
    Co prawda napomknąłem coś niecoś o nim przy okazji wieczoru kawalerskiego, ale była to krótka wzmianka. Tak więc dzisiaj nieco więcej. Naszło mnie tak bo akurat wczoraj tam byłem (głowa mnie boli do tej pory, a jest godzina prawie 18...) :P
    Po pierwsze muszę napisać, że jest to knajpa jedyna w swoim rodzaju. Innej takiej po prostu nie ma. Jest niepowtarzalna. Niby jest ciemna, zadymiona, nie można nic tam zjeść, a...ludzie walą tam tabunami. Dlaczego? Głównie ze względu na klimat. jest to chyba jedyny lokal gdzie nie leci jakieś Radio Elka (z relacją z Protectora) czy inna komercha. System of a down, Kult, Depeche Mode czy Dżem są na porządku dziennym i w pięknym stylu przeplatają się z takimi wykonawcami jak Dr Alban (o którego do znudzenia prosi Pawła (szefa) moja Asia :)), Village People - Y.M.C.A czy Peterem Gabrielem. I wychodzi to świetnie. Naprawdę.
    Od strony klimatu nie ma się do czego przyczepić. Od strony alkoholu też nie. Sporo rodzajów piwa, whisky, wódki itepe itede. Do czego bym się przyczepił? Ano do dwóch rzeczy. Po pierwsze: klimatyzacja, a raczej jej brak. Wczoraj jeszcze nie było tak najgorzej bo było w miarę niewiele ludzi i drzwi były otwarte dzięki czemu wpadało troszkę chłodu. A ci co byli w ogródku na zewnątrz to w ogóle mieli super. Ale zimą bądź przy zamkniętych drzwiach idzie tam powiesić przysłowiową siekierę :/ Masakra po prostu.
    A druga rzecz denerwująca to brak jakichś przekąsek :P Mam na myśli czipsy, orzeszki czy coś w tym stylu. Fakt, naprzeciwko jest sklep spożywczy, ale czynny tylko do 22 (albo 23, nie pamiętam) a gdy my na przykład wczoraj tam trafiliśmy to było już po północy. I klops.
    Ostatnia rzecz o której napiszę to pewna ciekawa rzecz...Coś jak kolejne prawo Murphy'ego. Otóż brzmi ono tak: "w IC zawsze spotkasz kogoś znajomego". Zawsze. Można siedzieć trzy godziny w Rustice (gdzie łazi niby najwięcej luda) i nie spotkać nikogo po czym pójść w piątek/sobotę do IC i po 10 minutach ktoś się trafi :) Nawet wczoraj mimo małej ilości osób w knajpie przewinęło się aż dwóch znajomych z którymi piłem na wieczorze kawalerskiem, następnie znajomy z podstawówki, którego nie widziałem zresztą od podstawówki, znajomy z pracy, a na koniec znajomy Asi (kto by pomyślał, że dyrektor Qubus Hotel będzie w IC ;P).
    No...nadszedł chyba czas podsumowania: ja raczej o tej knajpie nigdy nie powiem złego słowa (mimo tych drobnych niedogodności, o których wspomniałem powyżej). Tam po raz pierwszy wyznałem miłość mojej żonie, tam obchodziliśmy ze znajomymi (Grześkiem, Michałem i przez moment z Jarkiem) bardzo sympatycznego sylwestra, tam spędziliśmy wiele miłych chwil i obchodziliśmy wiele okazji - od moich urodzin po pożegnanie Michała jak wyjeżdżał z kraju :-) I wiele miłych chwil na pewno jeszcze tam przeżyjemy. Jak najbardziej polecam to miejsce! Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się tam wyciągnąć również mojego brata. Jak na razie skutecznie się broni (papieroski mu wadzą) ;-)

    2006/07/03

    Bar "Miś" i...takie tam przemyślenia

    Jakoś tak się złożyło, że wyszliśmy z Jarkiem na piwko. Powód? Ot, chociażby świętowanie nowej pracy Jarka. Powód całkiem niezły, nie? ;) Co prawda za to był tylko jeden toaścik, ale co tam :P Ważne, że był pretekst do wypicia piwka. Hmm... Zbaczam z tematu chyba.
    Wróćmy do "Misia". W sumie cały wieczór (pod moim zboczonym kątem pisania bloga) był do dupy. Tylko zajęliśmy miejsce przy stoliku, pani przyszła i podała menu. Jak zamówiliśmy piwo to bardzo szybko nam je przyniosła. Po prostu nie było się do czego przyczepić :> Już myślałem, że wieczór zmarnowany, ale nie! Wpadłem na pomysł, żeby zamówić jakąś przekąskę. Proponowałem frytki, Jarek zaproponował przysmażane ziemniaczki. Padło właśnie na nie. Do czego się przyczepię? Ano już piszę :-) Po pierwsze: przesadzili z vegetą. W sumie na centymetr kwadratowy ziemniaka przypadało dwa razy tyle przyprawy. Troszkę przesadzili. Ale było coś fajniejszego. Wygląda na to, że pani kucharka nie wiąże włosów. O ile kelnerka tak, kucharka nie. Skąd taki wniosek? Ano w ziemniaczki wkomponowany był masakrycznie długi włos kobiecy. I nie na wierzchu (co sugerowałoby kelnerkę) a między ziemniaki, że przy wyjmowaniu aż się ziemniaczki poprzestawiały. FUJ :-P.
    No, ponarzekałem to mogę zmienić temat.
    W zasadzie na temat knajpy to tyle. Bardziej (poza tym, że dwa razy przegrałem w karty) poruszyła mnie rozmowa kilku panów, którzy siedzili przy stoliku obok. Ot, panowie po 50-tce (tak na oko), którzy widać, że zaaranżowali spotkanie po latach. Na początku w myślach się z nich podśmiewałem, bo zabawnie posłuchać podchmielonych panów wspominających dawne czasy, ale potem zacząłem się bardziej wyraźnie wsłuchiwać i...zacząłem o tym rozmyślać. Rozmawiali o emigracji, o tym co ich do tego zmusiło i jak przez te lata żyli. I zaczęły mi się kłębić po głowie myśli: czy ja też za 20-30 lat spotkam się ze znajomymi (może z Jarkiem, Grześkiem i moim bratem) i będziemy tak wspominać na przykład po moim powrocie? Przecież już kilka razy naprawdę poważnie myślałem o wyjeździe choć moje przesłanki ku temu były (i są) zupełnie inne niż tych panów. W każdym razie takie myśli zaczęły mi się błąkać po głowie i...daleko mi było do śmiechu z tego powodu. Jeszcze muszę to sobie dokładnie przemyśleć. Bo ci przypadkowo spotkani ludzie w knajpie dali mi do myślenia. Skłonili do chwili refleksji nad moim życiem. Nad tym co być może się stanie w przyszłości. Albo i nie...

    2006/07/02

    Pizzeria Rustica

    Wczoraj trafiliśmy z Asią do Rusticy. Nie dlatego, że jakoś specjalnie chcieliśmy, a dlatego że chcieliśmy zjeść pizzę (i tylko pizzę - nic innego i koniec), a wszystkie miejsca w innych pizzeriach były zajęte. No cóż... trudno się mówi. Czego się nie robi dla zjedzenia kawałka ciasta z dodatkami ;)
    Rustica zawsze mi podpadała. Najbardziej laniem piwa. Zawsze lali beczkowe piwo poniżej kreski na szklance. Strasznie mnie to wnerwiało i przestałem tam chodzić.
    W tej kwestii niewiele się niestety zmieniło. Pierwsze piwo, które dostaliśmy było idealnie na styk, wręcz co do milimetra (w takiej mexicanie czy pinokiu to się nie przejmują i zawsze dają ciut więcej), ale kolejne były już poniżej linii. Standard.
    Lećmy dalej. Pizza. Zamówiliśmy Incavolatę (po włosku znaczy to po prostu "wkurzona" ;-)) z sosem czosnkowym, który z Asią wprost uwielbiamy. Pani przyniosła po 30 minutach pizzę...bez sosu :] Jak się upomnieliśmy zrobiła zdziwioną minę i jeszcze sprzeczała z nami, że wcale nie zamawialiśmy sosu (a pamiętam doskonale, że zamawialiśmy). Nieładnie, nieładnie. Na pierwszej lekcji 'kelnerowania' człowiek powinien się nauczyć, że z klientem nie należy się na takie tematy sprzeczać! Nawet jeśli nie ma się racji, należy grzecznie przeprosić i powiedzieć, że zaraz usterkę się naprawi. No ale nieważne... Sos w końcu nam przynieśli (po 5 minutach...).
    W międzyczasie dotarły do nas jeszcze dwie osoby - Justyna i Marek, ale Ci nie mieli już nawet tyle szczęścia co my. Oczywiście nikt do nich nie podszedł, trzeba było kelnereczkę wręcz siłą ściągać aby ich obsłużyła. Obsługi było po prostu za mało. Do knajpy zwaliło się pełno osób do oglądania meczu (zapomniałem wspomnieć, że Rustica wystawiła sobie w ogródku wielgachny ekran+rzutnik i transmitują mecze z mistrzostw) i te trzy kelnereczki tyle luda nie mogła po prostu porządnie obsłużyć (bez skojarzeń :)).
    Będę już zmierzać do końca...dodam jeszcze tylko, że pizza którą zamówili J. i M. była taka sobie (aczkolwiek nie pamiętam nazwy tej pizzy), oraz że na trzecie piwo czekałem prawie 30 minut. Gdybyśmy byli sami pewnie bym wyszedł, no ale nie chciałem robić zamętu wśród znajomych.
    W zasadzie najmilsza rzecz jaką wspominam z tego wypadu to to, że Portugalia ograła Anglię w ćwierćfinałach i Angole jadą do domu :)))) Miodzio.