2007/01/27

Kwadraty i inne gadziny...

Spróbuję jakoś streścić miejsca, które zaliczyłem w ten weekend. Żeby było szybciej zrobię to w punktach.
  • Kwadrat - nowy pub w okolicach Lidla. W zasadzie to nie mogę powiedzieć, że go zaliczyłem gdyż pocałowałem klamkę. Napisane było "czynne od wtorku do niedzieli od godziny 16". Byliśmy tam w piątkowy wieczór, a więc łapaliśmy się w tych ramach. Niestety nie według właścicieli pubu :) Widocznie przeszkadzała im zawieja śnieżna tego dnia i się nie pojawili. Cóż, bywa.
  • Tequila Pub - tu zawitaliśmy z Jarkiem po odejściu z kwitkiem z Kwadratu. Dawno mnie tam nie było z racji tego iż nie chodzimy ostatnio w zadymione miejsca z moją żoneczką. Ale ponieważ Asi z nami nie było - weszliśmy. Atmosfera jak zawsze ta sama, nic się nie zmieniło. Doszedłem tylko do wniosku, że InterCity spadło w mojej hierarchii zadymionych lokali na drugie miejsce. Tequila w piątek pobiła IC o głowę. Albo nawet dwie. Siedząc tam stwierdziłem, że jestem zdecydowanie za wprowadzeniem zakazu palenia w miejscach publicznych!
  • Beluga - to już wypad sobotni w składzie Asia, szwagry i ja. Generalnie nie ma się do czego przyczepić. Może najwyżej do tego, że o ile na początku się nami zainteresowano to potem już nas kompletnie olali i Daniel sam musiał iść po zamówienie (znudziło nam się czekanie...). Tak ogólnie ok. Piwo dobre, drinki też. Ser camembert może nie tak dobry jak dawniej, ale też dawał radę. Ale co tam będę narzekać. Obejrzeliśmy sobie za to zwycięstwo polskiej drużyny w piłce ręcznej na bardzo dużym ekranie ;-)
  • Mexicana - niespodzianka. Mexicana w sobotę była nieczynna. Dziwne.
  • InterCity - zadymione i zatłoczone jak to zazwyczaj zresztą bywa. Weszliśmy tylko się przywitać i poszliśmy sobie dalej - powiększeni towarzysko o jedną osobę z IC natomiast pomniejszeni o 'szwagrów'.
  • Pizzeria Pinokio - tu jak zwykle wszystko ok (poza tym nieszczęsnym zapachem z pieców) może poza tym, że z kolei tym razem to nie lokal, a ja musiałem się wstydzić. Za kolegę, który nie powinien pić piwa jeżeli tak się po nim zachowuje jak się zachowywał. Pewnie i tak dzisiaj nic nie pamięta, my jednak tak. Cóż...to chyba tyle. Z litości (a może z grzeczności?) nie będę wymieniał imienia, ani ksywy kolegi, który zrobił z siebie kompletnego pajaca.

2007/01/09

Pizzeria Torino raz jeszcze.

Wybraliśmy się wczoraj trzyosobową grupą w składzie Asia, Grzesiek i ja na wycieczkę.
Cel wycieczki? Zjeść pizzę. Ale z racji tego, że znudziły nam się już knajpy na starówce postanowiliśmy udać się gdzieś dalej. Oczywiście leniwe z nas bestie więc wsadziliśmy swoje szanowne dupska do samochodu :P Chcieliśmy znaleźć jakąś pizzerię na Koperniku. Nie udało nam się (ponoć jakaś jedna jest w "centrum" na Galileusza, ale tam oprócz jedzenia można gratis wpierd...dostać, a tego nie lubimy). Próbowaliśmy znaleźć też coś na Wojska Polskiego, ale tam same "pijalnie". Nic to, stwierdziliśmy, że dawno nas nie było w Torino. Tam skierowaliśmy nasze kroki, a raczej koła autka.
W Torino bez zmian. Ten sam wystrój, te same osoby, czas stanął tam w miejscu.
Pierwszy plus jak zwykle za to, że nie można tam palić. Powietrze czyściutkie.
Drugi plus też tyczy się powietrza. A konkretnie braku smrodu związanego z piecami. Kurczę, jakoś da się. Atmosfera cacy. A w takim np. Pinokiu? Non stop smród z kuchni. I gdy się stamtąd wyjdzie wszystkie ciuchy przesiąknięte tym niemiłym zapachem. Włosy też. W Torino nie ma o tym mowy.
Lecimy dalej. Do samego jedzonka bo to wszak jest najważniejsze. Wiele razy to już mówiłem i podtrzymuję to: w Torino jest NAJLEPSZA pizza w Głogowie. Pyszne, grube ciasto, dużo dodatków, które są równie smaczne i co najważniejsze wszystko w przystępnych cenach. Za każdym razem jak tam jestem żałuję, że Torino nie mieści się na Starym Mieście (byłoby bliżej) :)
Generalnie - polecam. Jeśli pizza to koniecznie w Torino.

2007/01/07

Na kolei coraz gorzej...

Polska to ciekawy kraj. Można by rzec nawet - specyficzny. Chyba jedyny taki w Europie (na świecie?) jeżeli chodzi o wyciąganie wniosków i uczenie się na własnych błędach. W każdym normalnym kraju (pewnie nawet w jakimś Uzbekistanie) gdy jakiejś tragedii można zapobiec to się jej zapobiega. U nas? Nii, nie ma takiej potrzeby. Lepiej problemu nie zauważać, a gdy się coś stanie wtedy lamentować, robić wielkie zbiórki pieniędzy na rzecz osób poszkodowanych i zastanawiać się czy można było temu zapobiec mimo, iż wiadomo że można było (Halemba?). Oczywiście wszyscy są wtedy straszie (aż do obrzydliwości) solidarni ze sobą. No ale nieco zbaczam z tematu. Co konkretnie mam na myśli? Głogowski dworzec. Niektórzy może nie wiedzą, niektórzy pewnie tak, że dworzec się sypie. Jest w opłakanym stanie, swoje czasy świetności ma zdecydowanie za sobą. Nie będę już się rozpisywać na temat likwidowanych połączeń bo to inszy temat, a winny temu jest skur... zarząd regionalnego PKP we Wrocławiu. Nieistotne. Może kiedyś bardziej poruszę ten temat (na życzenie). Wróćmy do dworca. Od jakiegoś czasu sypie się coraz bardziej. Nie mówię nawet o zamykaniu budynków takich jak przechowalnia bagaży, winda towarowa, które teraz niszczeją. Bez tego *powiedzmy* da się żyć. Co mam na myśli? Przejście "nadziemne" (jakkolwiek by się to zwało fachowo), którym pasażerowie udają się z samego budynku dworca na perony. Co z nim? Ano jakiś czas temu zaczęło...pękać. Co zrobiło PKP (oczywiście winię tu Wrocław)? Wzmocniło przejście jakąś szyną. Chwilę zapewne wytrzyma. Ale niedługo - ze względu na pobliskie kopalnie i prowadzone w nich wywierty i detonacje. Efekt? Czekam na katastrofę.
Pieniędzy na naprawę oczywiście nie ma. Znajdą się jak wszystko się zawali. Zacznie się też wtedy szukanie winnych, wielkie halo itd. To o czym pisałem we wstępie tej notki.
Mam tylko nadzieję, że zawali się to wszystko w cholerę gdy nie będzie tam ludzi. Bo może być z tego naprawdę wielka tragedia. Jeśli zawali się to wtedy gdy będą tamtędy przechodzić osoby zmierzające na pociąg z Głogowa do Wrocławia czy Zielonej Góry (wbrew pozorom jest tych ludzi naprawdę dużo).
I założę się, że wszyscy będą mówić (jak to zazwyczaj bywa), że wcześniej problemu nie było, że wszystko było ok, że to "się stało się" dopiero w tym momencie. Podczas gdy wcale tak nie jest.
Nic dodać nic ująć.

2007/01/01

Sylwester - Kraków i Wrocław - porównanie

Postanowiłem wziąć w obronę Wrocław. Gdzie nie spojrzeć to ochy i achy na temat sylwestra w Krakowie (ot, chociażby w - Gazecie Wybiórczej), który moim zdaniem był co najwyżej średni i Wrocław bił go na głowę.
Co prawda na żadnej z tych imprez nie byłem osobiście, ale obie oglądałem sobie w telewizorni :) Bo tak się jakoś złożyło, że z przyczyn technicznych 31 grudnia spędziłem w domu. Tak więc mam jakieś tam porównanie.
Wracamy do samej oceny.
Że niby Krakowie więcej ludzi? Może trochę, chociaż dowodów bezpośrednich raczej nie ma.
Widać, że i tu i tu wyłożono naprawdę sporą kasę. Pozapraszano znanych artystów (Kraków - Kayah czy Krawczyk, Wrocław - Bajm, Kate Ryan...), ale i tak jakoś tak lepiej to wszystko wyglądało we Wrocławiu. Bardziej, że tak powiem "składnie". Poza tym Wrocław mimo wszystko miał większą ilość gwiazd na estradzie. Kraków postawił na (chyba) jakość artystów. Biedni Krawczyk i Rodowiczowa zapełnili pół programu. Wrocław - każdy wykonawca 2-3 utwory i to takie najbardziej znane. O wiele lepiej to wyszło.
Dalej...
To co najbardziej mnie wkurzyło po stronie Krakowa (aczkolwiek to już wina organizatora) to REKLAMY w telewizji. Ludziom będącym tam ciałem, a nie tylko duchem raczej to nie przeszkadzało, ale mi owszem. Ciągłe przerwy na reklamy, na totolotek i nie wiem na co tam jeszcze. Żenada. We Wrocławiu (organizator - TVP, która naprawdę stanęła na wysokości zadania!) jedna przerwa pomiędzy dwoma częściami koncertu i to wszystko.
Ostatnia rzecz jaka mi przychodzi do głowy, a za którą muszę pochwalić TVP (a co za tym idzie imprezę wrocławską) to transmisja na żywo tejże w internecie. Brawo! Tak trzymać. Wspaniała rzecz dla tych co nie mają w domu telewizora (tak, są tacy - chociażby mój brat) czy dla tych co są poza granicami naszego kraju, a chcieliby jednak zobaczyć co dzieje się na sylwestra w kraju czy rodzimym mieście.
A więc podsumowując - Cała Polska w cieniu Śląska, ale... Dolnego!

Ps. A w Głogowie szaro i cicho. Oczywiście zapaleńcy pirotechniki urządzali pokazy sztucznych ogni, ale niestety na tym koniec. Miasto po raz pierwszy od wieeelu lat NIC nie zorganizowało ani pod ratuszem ani pod zamkiem. Mówię miasto, a tak naprawdę to chodzi o nowego prezydenta. Oczywiście, rozumiem szukanie oszczędności. Mam tylko nadzieję, że znajdą one odzwierciedlenie w ważnych częściach budżetu głogowskiego. I za ważną część tego budżetu na pewno nie uważam kieszeni pana prezydenta i jego kolegów. Oby tak nie było.
Tego między innymi sobie i Wam w Nowym Roku życzę :)