2007/03/28

Club - Stare Miasto


Na samym końcu starówki (jeszcze za dawną Mexicaną, która nawiasem mówiąc niedługo zmartwychwstanie) mieści się klub... o nazwie Club ;-) Bardzo sympatyczne miejsce. Z zewnątrz co prawda nie wygląda za okazale, no ale odważyliśmy się wejść. I nie żałuję :-)
Nie ma niestety za wiele miejsca w środku (raptem jeden stolik z trzema krzesełkami, jedna kanapa oraz miejsca przy barze), ale kanapa była wygodna :-) Co jest fajnego w tym miejscu? Ano to, że jest tam stół do bilarda, jest dart i parę automatów do gier. Przygrywa też całkiem przyjemna muzyka. No i obsługa miła :) Za pierwszym razem obsługa była i ładna i miła. Za drugim co prawda tylko miła, ale co tam :-P
Zastanawiam się tylko jakim cudem to miejsce jeszcze nie padło. Dwa razy jak tam byliśmy nie było nikogo oprócz nas oraz szefa, który sobie pogrywał przy automacie :-) Zdecydowanie mi ta ilość gości nie przeszkadzała - przynajmniej nikt nie palił. Cały lokal dla nas!
Generalnie - polecam.
Co do zdjęć - są kiepskiej jakości. To na zewnątrz bo oświetlenie beznadziejne, a to w środku jeszcze gorsze bo robione po "tajniacku" telefonem komórkowym bez włączonej lampki. błyskowej.

2007/03/25

Gotowanie - niedzielne przemyślenia bez sensu.

Nigdy nie umiałem gotować. Oczywiście potrafię przetrwać - makaron z jajkiem, jajecznice itd. Ale nic ponadto :-) Jakoś tak się jednak złożyło, że zachciało mi się jakiegoś dania ze szpinakiem. Jako, że niestety raczej wielkiej miłości do tego przysmaku u mnie w domu nie ma musiałem coś upichcić sam :-) W zasadzie było to pierwsze prawdziwe danie jakie zrobiłem w swoim życiu :-P
I...wszyscy je zjedli! Mi smakowało, innym ponoć też. Ale ja nie o tym miałem mówić.
Gotowanie to jest fajna sprawa. Szczególnie jak ktoś pomaga ("zamieszałeś chociaż ten makaron, żeby nie przywarł do dna garnka?" UPS) oraz jak ktoś po tym całym gotowaniu za ciebie pozmywa. To przede wszystkim. Mógłbym na co dzień sobie gotować, ale pod dwoma warunkami: jeden to właśnie to nieszczęsne zmywanie garów, a konkretniej żeby ktoś lub coś mnie w tym wyręczło (czyli przydałaby się zmywarka), a drugie to żeby nikt nie był od tego jedzenia uzależniony. Tak jak dzisiaj - na luzie, bez że tak to nazwę zobowiązań - było to bardzo przyjemne. Uda się - ok, super. Nie? Trudno, wyląduje w koszu, a wszyscy zjedzą coś innego. Ale, mieć na przykład gromadkę dzieci i wiedzieć, że obiad MUSI się udać bo przecież dzieci nie mogą być głodne? To chyba nie dla mnie.
Z drugiej strony inaczej spojrzałem sobie dzisiaj na tych wszystkich Pascali, Kuroniów, Okrasy itd ale tak od strony idealistycznej, marzycielskiej. To jest dopiero fajna rzecz. Robią to co lubią, nie płacą za te wszystkie produkty, z których robią te pyszności, a nawet więcej - to im za to wszystko płacą :-P
Dlaczego piszę to wszystko? Nie wiem.
Czy to co napisałem ma sens? Raczej nie.
Ale jakoś tak mnie naszło na taki durny wpis.
Proszę o wyrozumiałość ;->

2007/03/13

"Wariat i zakonnica"

Tak się składa, że w Polkowicach odbywają się akurat Polkowickie Dni Teatru. Nasuwa mi się pytanie czemu Polkowice potrafią zorganizować coś tak wspaniałego, a Głogów nie, ale mniejsza o to.
Wybraliśmy się wczoraj z moją kochaną żoneczką na sztukę "Wariat i zakonnica" Witkiewicza. Wszak trzeba się czasami odchamić, a bilety nie były drogie - 30 zł od osoby. Ogrom przedsięwzięcia pokazały mi już parkingi ;) Szukałem na czterech okolicznych parkingach miejsca do zaparkowania. Zainteresowanie sztuką nadal jest jednak duże - i to cieszy. Sala była pełna. Co do jednego miejsca. A to tylko jeden z wielu spektakli (sic!), które odbywają się z okazji Polkowickich Dni Teatru. Były tam oczywiście osoby, którym po prostu wypadało się pokazać (lokalni politycy itp), ale jednak (mam taką nadzieję) większość ludzi była tam BO TEGO CHCIELI. I myślę, że nie żałowali. W zasadzie dobre przedstawienie gwarantowały już dwie rzeczy: pierwsza, że przedstawienie to jest grane od 20 lat, a więc coś musi w nim być, a druga to fakt, że było ono przygotowane przez znany Krakowski Teatr Scena STU.
Nie ma w zasadzie chyba sensu, żebym recenzował ten spektakl. Jest w sieci tyle jego recenzji i opisów, że raczej nie trzeba ich powielać. Można o nim poczytać chociażby tu.
Napiszę tylko, że nie zawiodłem się. Świetna gra aktorska (przede wszystkim fenomenalny Dariusz Gnatowski znany szerszej publiczności NIESTETY głównie z roli Boczka w "Świecie wg Kiepskich"), muzyka Pawluśkiewicza (motyw tanga do tej pory błąka mi się po głowie) i niezła scenografia. Jedyne do czego można się przyczepić to...publiczność. Jak zwykle zresztą. Myślałem, że ludzie potrafią się zachować na sztuce teatralnej. Cóż, myliłem się. Ten naród po prostu jest chamski i pewnie nic tego nie zmieni. Żeby było śmieszniej to osoby, które się źle zachowywały to nie 20-latki. Nie. Ci chłonęli sztukę w ciszy. Obok mnie natomiast siedziały sobie osoby w wieku tak mniej więcej 40 lat i cały czas szeptały. Suuuper. Ręce opadają. Inna ciekawa osoba w przerwie marudziła, że bilety są za drogie, ale całe szczęście po znajomości dostała darmowy karnet na wszystkie przedstawienia. Lol, no comments.
Ale podsumowując - gdyby przedstawienie to było wystawiane ponownie pewnie jeszcze raz bym na nie poszedł. Naprawdę polecam. Czasami warto zastanowić się nad czymś głębszym niż kolejne filmy akcji wyprodukowane w Hameryce. Wolałbym co prawda siedzieć na sali sam i w spokoju sobie przyswajać sztukę, ale to już inna kwestia ;-)

Windows Vista


Odsłona pierwsza (22-02-2007).

Ci co mnie znają wiedzą, że nie zachwalam raczej systemów z Redmont.
Do Visty byłem nastawiony wyjątkowo negatywnie. Raz, że nie znoszę XP a podejrzewałem że jest to klon XP-ka z lepszą szatą graficzną, dwa, że słyszałem że ma kosmiczne wymagania zupełnie nieadekwatne do jego jakości.
No ale postanowiłem sprawdzić to na własnej skórze. I nie żałuję :) Od razu zachęcił mnie instalator. Może nie możliwościami, ale tym, że system zainstalował się szybko i sprawnie wykrywając przy okazji cały mój sprzęt. O ile o kartę graficzną się nie martwiłem to co do karty dźwiękowej miałem spore wątpliwości. Mam jakieś zintegrowane badziewie, którego żaden system (poza ubuntu i suse) nie chce wykryć. Cóż, pierwszy punkt dla Visty. Wykrył.
Druga rzecz, która rzuca się w oczy to wygląd. Od razu widać, że tym razem to Windows zaczerpnął sporo ze studni linuksowej. Vista przypomina nieco KDE. Jest po prostu ładna. I to nawet na domyślnych ustawieniach.
Trzy - pasek tzw. gadżetów. Krótko mówiąc można sobie wydzielić kawałek pulpitu na rożne bajery. Od dużego zegara przez czytnik newsów rss czy kursy walut po puzzle do układania w wolnej chwili czy mierniki pracy twardego dysku.
To były te pierwsze wrażenia :)

Odsłona druga.(05-03-2007).

Ci co mnie znają wiedzą również, że pracuję w firmie komputerowej.
Zainstalowaliśmy Vistę na paru komputerach, które poszły do klientów. Efekt? Komputery do nas wróciły.
Może i na pierwszy rzut oka Vista jest ładna. Jest natomiast również kompletnie niedopracowana. To co się ukazało powinno być tak naprawdę wersją beta. Połowa aplikacji nie chce współpracować z Vistą (i nie zawsze jest to niestety wina tych aplikacji), te które działają też potrafią się sypać. Możecie też zapomnieć o zainstalowaniu Visty na laptopach HP czy Lenovo. Vista nie wykryje czytnika linii papilarnych, karty wifi i paru innych rzeczy, a sterowników jeszcze nie ma na stronach producentów.

Odsłona trzecia (13-03-2007).

Radzę nie zbliżać się do Visty póki nie zostanie wydany jakiś ServicePack naprawiający błędy, które się w pierwszej wersji znajdują oraz póki producenci oprogramowania nie porobią łatek do nowego systemu z Redmont.
System ten wygląda ładnie i szpanersko, ale do pracy to on się jeszcze nie nadaje :-)

Odsłona czwarta - ostatnia (13-05-2009)
Service Pack jest, sterowniki są, wszystko śmiga. Ci co mówią, że im nic nie działa - kłamią. Aplikacje, z którymi jest problem można policzyć na palcach jednej ręki.
Polecam ;-)