2006/05/28

Dni Głogowa - sobota.

Jako, że naszła nas ochota na piwko w terenie, postanowiliśmy drużyną trzyosobową w składzie Grzesiek, Asia i ja pójść na starówkę. Niestety jakiś bęcwał wymyślił sobie dni Głogowa ;) Ależ tam ludzi się zebrało. Gdy szliśmy o godzinie 21 niektórzy już ćwiczyli wspinaczkę wysokogórską. Tak przynajmniej wyglądał pewien pan, który pijany jak bela próbował wspiąć się po schodach przejścia podziemnego kurczowo trzymając się poręczy :) Eniłej, poszliśmy dalej i byliśmy bardzo niepocieszeni myślą, że nigdzie nie znajdziemy miejsca, żeby sobie w spokoju usiąść. Tak jakby nie mogli sobie tych dni Głogowa robić w środku tygodnia między 8 a 16 jak w pracy jestem :P
W każdym razie idąc od knajpy do knajpy i rozglądając się na boki, żadnych wolnych (szybkich też nie było) miejsc nie znaleźliśmy. Ostatkiem sił (bo ja i G. byliśmy strrrasznie głodni) doszliśmy do naszej kochanej Mexicany. I... znaleźliśmy JEDNO jedyne miejsce :) Akurat ktoś wychodził. Jednak my to mamy tego głupiego farta :) Piwko wypili, pojedli i poszli o 22:00 zerknąć pod scenę na koncert Sedana, Kombi czy jak im tam się zwało ;-) A, wrócę jeszcze do żarcia. Burritos i enchilada jak zwykle smaczne (nawet bardzo), ale frytki, które zamówiła Asia pozostawiały wiele do życzenia. Nie zamawiajcie w Mexicanie frytek! Miękkie, tłuste i ogólnie jakieś takie niezbyt smaczne. A w rachunku były wpisane jako "danie specjalne" za 5 zł. Lol ;)
No ale wróćmy do końcertu. Koncert jak koncert, zagrali parę szlagierów jak "Słodkiego, miłego życia", "Nasze randez vous" czy "Black and white" i parę tych nowych utworków co to w RMF teraz puszczają. Ogólnie do tej pory nie jestem pewien czy to było śpiewane na żywo czy leciało z playbacku, ale nieważne. W sumie miło się słuchało.
Kurczę, cały czas krążę wokół tematu, który chcę poruszyć i piszę o pierdołach zamiast przejść do sedna sprawy o które mi się rozchodzi. Cóż to takiego? Organizacja. A jeszcze dokładniej ochrona imprezy. Kuźwa, mogłyby te zakute pały w Urzędzie Miasta (bo chyba oni się tym zajmują?) wyciągnąć jakieś wnioski po innych imprezach. Jak na przykład po pamiętnym sylwestrze 2004/2005 gdzie o północy gdy ludzie wyszli przed Ratusz (my też tam byliśmy) żeby spojrzeć na pokaz sztucznych ogni jakieś durne dresy zaczęły rzucać w tłum butelkami po piwie, a następnie napierdzielać się między sobą. Nad całością próbowało zapanować 2 (słownie: DWÓCH) policjantów.
Cóż... wczoraj nie było aż tak hardkorowo, ale obok nas jakiś napity baran rzucił sobie puszeczką po piwie w tłum. Oczywiście nikt mu uwagi nie zwrócił (ja też taki głupi nie jestem, życie mi miłe) bo jak to zazwyczaj bywa, takie cwaniaki same nie łażą. Sam by taki mądry nie był bo wiedziałby, że zgarnie od kogoś w trąbę. Tak i tym razem. Było ich czterech. A gdyby była policja to by na pewno sobie na takie rzeczy nie pozwalali. Plus też niedaleko nas jakaś bójka bo panowie się ciut rozpychali przechodząc ;> Ochrona była tylko pod sceną. Żenada. Nie muszę mówić mieszkańcom Głogowa czy nawet bywalcom jaka jest odległość między ustawioną na te okoliczności sceną (prawie przy samym kościele) a początkiem ratusza (przy ogródkach knajpowych). Na tym obszarze ZERO ochrony. Powtarzam jeszcze raz. ŻE-NA-DA. Skończy się to kiedyś źle :-/
Moim zdaniem imprezy, które były organizowane dawniej - pod zamkiem były o wiele lepsze i bezpieczeniejsze. Oczywiście - jakby to przeczytał jakikolwiek właściciel knajpy na starówce to by mnie zaraz zakrzyczał, że co ja gadam, no ale cóż, mam to gdzieś. Fakt - właściciele knajp na starówce na dni Głogowa mają utarg taki jak przez pół roku normalnych weekendów. Co nie zmienia faktu, że dla szaraczka takiego jak ja imprezy pod zamkiem były o wiele przyjemniejsze. W sferze, że tak to nazwę ogólnej (bo i więcej miejsca i jakoś tak bardziej piknikowo) i pod względem bezpieczeństwa. O. Tyle moich wypocin :-)

Dopisek 29-05 (po powrocie z pracy). Pozdrawiam serdecznie baranów, którzy wybili szybę u mnie w pracy podczas Dni Głogowa :-) Czemu się cieszę? Bo barany nie pomyślały, że starówka od jakiegoś czasu jest monitorowana i akurat w tamto miejsce spogląda sobie kamera Policji. ROTFL.

2006/05/26

Pizzeria Pinokio

Nadszedł czas na Pizzerię Pinokio ;) Przy czym mowa tu o pizzerii na Starówce, a nie na osiedlu Piastów.
Wczoraj zawitaliśmy tam wieczorową porą ze znajomym i... było miło ;) A jak. Aczkolwiek jak zwykle są pewne zastrzeżenia. Ale lećmy po kolei.
Może zacznę od rzeczy pozytywnych. Obsługa. Bardzo miła. Szczególnie dwie panie, które nie tylko były grzeczne, ale i ładne. Bardzo ładne :-) Bardzo, bardzo ładne! Chyba jakiś nowy nabytek bo wcześniej nie widzieliśmy tych pań... Generalnie - plus.
Dalej - zostaliśmy obsłużeni szybko i sprawnie :-] Od razu podano nam menu, piwko które zamówiliśmy w pierwszej kolejności też bardzo szybciutko się pojawiło. Skoro już jesteśmy przy piwie... W przeciwieństwie do Rusticy, w której chyba nigdy się to nie zmieni, tutaj piwa leją tyle ile trzeba. Do kreski lub nieco nad. No i temperatura idealna :) Mniami. Nic tylko się delektować.
Wkrótce przywędrowała też pizza. Na cieniutkim cieście (aczkolwiek na życzenie może być też grube) z dużą ilością dodatków. Generalnie zawsze pizza w Pinokiu mi smakowała. Lepsza moim zdaniem jest w Głogowie tylko w Torino. Tamtej nic nie przebije! Wczoraj co prawda jedliśmy tylko pizzę, ale czasami jemy tam też inne rzeczy. W Pinokiu mają bardzo dobre pasty i makarony (polecam Złośnicę!).
To teraz troszkę pomarudzę. Aczkolwiek... tak delikatnie :)
Po pierwsze - czipsy. Kurczę, jak kupiliśmy czipsy w Misiu (tak, tym co go tak ostatnio nie lubię) to było ich tyle, że się aż wysypywały z miseczki. Tu natomiast... hmm... :) Trzeba było ich wręcz szukać z lupą. Nieładnie.
Druga rzecz i ta zdecydowanie bardziej mi przeszkadza to muzyka. Cholera, no aż się prosi, żeby coś miłego dla ucha tam puścić. Nie rozumiem dlaczego 3/4 knajp w Głogowie puszcza Radio Elkę? Płacą im za to czy co? Tak czy siak zazwyczaj wieczorową porą leci w tymże radiu tzw. "rąbanka" i zdecydowanie nie jest to muzyka dla moich uszu.
No, to chyba tyle. Generalnie ten wpis jest bardziej łagodny od wcześniejszych, ale cóż ;) Ja tę knajpę w sumie lubię. Najwięcej partii w karty i w domino to chyba właśnie tam rozegraliśmy ze znajomymi :)
Zapomniałbym. Jest to jedna z nielicznych knajp gdzie można płacić kartą. Plus jak stąd do Katowic.
A, jeszcze jedno! Znajomy jeszcze zauważył jeszcze jedną rzecz na minus. Przy stoliku obok siedziały przeraźliwe brzydkie baby :P No ale to już nie wina obsługi czy szefa ;) Chociaż mogli ich nie wpuszczać, nie? :))))

2006/05/23

Piętnuję bucowatych kierowców

Jak w temacie. O co mi chodzi? Nie piszę (tym razem bo może i ci mi podpadną w przyszłości...) o baranach wyprzedzających na trzeciego czy robiących jakieś głupie popisy narażając tym życie innych. Chcą się zabić, proszę bardzo. Byleby nie narażali przy okazji mnie.
Nie. Tym razem chodzi mi o inną grupę buców.
O buców, którzy zajmują miejsca parkingowe dla inwalidów. Akurat mam na myśli konkretne miejsce. Parking przed Tesco. Tak się składa, że dłuższy czas stałem sobie obok tych miejsc parkingowych bo moja narzeczona rozmawiała sobie z psipsiapsiółką :) Noo... powiem tylko tyle: przewinęło się tam tyle aut, że w zasadzie wychodzi na to, że połowa Głogowa to inwalidzi. Kurczę :-/ To smutne. Nie wiedziałem, że to takie kalekie miasto. A tak serio: jakoś nie wydaje mi się, żeby szczeniak w dresie, który sobie tam stanął i przez uchylone okienko popalał papierosa miał grupę inwalidzką. No chyba, że za brak mózgu. Podobnie jak parę innych przypadków, na które zwróciłem szczególną uwagę. Z ciekawości się przyjrzałem tym autom - oczywiście żadne nie miało charakterystyczego niebieskiego znaczka na szybie. Mogliby Panowie Policjanci przespacerować się tam kiedyś. Oj mieliby co robić! Nie wiem gdzie (nie pamiętam) ale gdzieś, w jakimś supermarkecie była taka tablica przy tym parkingu dla inwalidów: "zabrałeś mi miejsce, zabierz też moje kalectwo". Strasznie mi się to podobało. Fajny był też komunikat radiowy (to już z kolei CHYBA w Tesco) "kierowca auta, który stanął na miejscu dla inwalidów proszony jest o spalenie się ze wstydu".
Do tego ostatniego postanowiłem się nieco przyczynić. Akurat miałem przy sobie aparat cyfrowy i postanowiłem chociaż trzy z aut tych buców sfotografować. A nuż ktoś z Was, czytających ten wpis zna tych ludzi? Może będzie im głupio jak zobaczą gdzieś zdjęcia swoich aut przy takim opisie... Niezmiernie by mnie to cieszyło :) Swoją drogą jak będę następnym razem w Tesco narobię więcej takich zdjęć...

Dodano tegoż samego dnia o 19:12 -
w sumie dopiero teraz zauważyłem, że na tym zdjęciu dwa z trzech widocznych samochodów to BMW. Cóż... nigdy nie miałem wysokiego mniemania o właścicielach tych aut :)

2006/05/22

Głogowska służba zdrowia

Mały offtopic. Z knajpami ma ten temat niewiele wspólnego, ale z Głogowem owszem. Krótka historia. W piątek (19-05) lekko się uszkodziłem. Tzn wydawało mi się, że lekko. Pobolewało mnie w okolicach żeber, nieco ciężko mi się oddychało. Był już w sumie wieczór więc stwierdziłem, że w naszym kochanym ZOZie nikt mnie o tej porze nie przyjmie jeśli nie mam dziury w brzuchu i bebechów na wierzchu (oto jak myśli o szpitalach przecięty zjadacz chleba czyli ja oraz jak mniemam połowa narodu. Do czego to doszło...?). Zbagatelizowałem całość. W sobotę o dziwo ból prawie minął. Niestety w niedzielę był już nie do zniesienia, dzisiaj rano tak samo. Więc chcąc nie chcąc wyrwałem się z pracy i poszedłem do lekarza pierwszego końtaktu. Miła pani doktor obadała mnie, dała mi zwolnienie lekarskie do pracy, a następnie wypisała skierowanie do chirurga i na prześwietlenie. Jak do tej pory nieźle, prawda? Też tak myślałem. Niestety na tym sielanka się skończyła. Pojechałem do szpitala celem zrobienia prześwietlenia. Przemiły (ironia) pan w recepcji poinformował mnie, że najbliższy wolny termin jest 29 maja. Dziś jest 22. Nieźle nie? To nic, że to nie badania okresowe, a uraz. Nieważne. 29 maj i koniec. Powiedziałem, żeby oddał mi to skierowanie. Wróciłem wkurzony do mojej lekarki pierwszego kontaktu. Ta mnie wręcz powaliła swoją szczerością. Wypaliła czymś w stylu:
"dobrze, zarejestuj się na tego 29. To i tak nieistotne czy to będzie zrobione dziś czy za tydzień. Ważne, żebyś miał dokumentację jak będziesz się starał o odszkodowanie (bo wypadek). A jak jest złamanie to za tydzizeń też je będzie widać. I tak nie da się tego leczyć. A jakby bardzo bolało to po prostu bierz leki przeciwbólowe".
LOL. To ma być służba zdrowia. Winszuję.
Zrezygnowany wróciłem do szpitala i zarejestrowałem się na 29 maja na prześwietlenie. Miałem inne wyjście?
Bez komentarza po prostu. Ręce opadają.

2006/05/21

Mexicana

Mexicana... Bardzo sympatyczne miejsce. Byliśmy tam kilka razy i zawsze wychodziliśmy zadowoleni. Bardzo smaczne jedzenie (do tego porcje, którymi naprawdę można się najeść) miła obsługa dbająca o klientelę (aż chce się zostawiać napiwki!), miły klimat. Ogólnie - in plus.
No ale nie mówmy o tym co było kiedyś, a o tym co było wczoraj. Nasz wysłany zwiad (o czym pisałem we wcześniejszym poście) załatwił rezerwację na "za 15 minut". Spokojnym krokiem weszliśmy więc sobie do knajpki i podeszliśmy do dwóch złączonych stolików (w końcu było nas aż pięcioro) z gustowną tabliczką z napisem "Reservado" :) Nice. Schemat tego wieczoru już znany - trzy osoby piwko, ja i mój brat wino. Niestety okazało się, że wina nie mają. Cóż, trudno się mówi. Jakoś przebolejemy, prawda? Brat wziął sobie Krwawą Mary (chyba) ja chciałem Cuba Libre, ale niestety nie było. Eh. Skończyło się na Tequila Sunrise. Pyszniutki drink. W międzyczasie zgłodnieliśmy, poza tym mieliśmy ochotę na coś smacznego.
Dialog z "Misia" podczas gdy znajomy jadł niby-kotleta:
-Ale dzisiaj miałem ochotę zjeść coś smacznego!
-No to chyba dalej masz!
(śmiech przy stoliku, koniec sceny, kurtyna).
Tak więc chcieliśmy coś zjeść. Z jedzeniem nie zawiedli nas. Prawie ;) Cztery osoby (samce :P) dostały swoje enchilady i burritos dość szybko, natomiast piąta osoba (samica :)) czekała i czekała. Już myśleliśmy, że o niej zapomnieli. To pewnie jakaś solidarność plemników bo kelner był facetem. Tak czy siak postanowiono wynagrodzić mej lubej długie czekanie i kelner przeprosił i powiedział, że za to czekanie coca-cola lub sprite od firmy. Bardzo in plus. Zatarło niemiłe wrażenie. Jedzenie pyszniutkie (aczkolwiek mój brat nieco narzekał na ryż w enchiladzie, ale stwierdził, że reszta palce lizać). Piwko miało dobrą temperaturę drinki też bardzo dobre. Atmosfera miła i przyjemna. Przygrywała sobie spokojna muzyka bardzo pasująca do nastroju panującego w knajpie.
Podsumowanie: w zasadzie nie ma się do czego doczepić poza jednym. Kelner. Kurczę... No starał się, widać że się starał. Po prostu chyba był nowy bo go tam wcześniej nie widzieliśmy. Jeśli tak - można wybaczyć potknięcia (nieznajomość drinków, roztargnienie - zapomniał np. podać nam sztućców itepe). Jeśli nie był nowy, tylko my na niego nie trafialiśmy - no to gorzej. Zawsze były tam przemiłe panie, które doskonale znały się na tym fachu. Wiedziały kiedy podejść, gdy skończyło się piwo podchodziły i pytały czy jeszcze coś podać, ale jakoś tak dyskretnie to wszystko się odbywało. I zawsze uśmiechnięte :) Hmm... zostawmy ten wątek :P Dalej - jedzenie bardzo dobre, atmosfera bardzo miła jak już napisałem parę zdań wcześniej.
Ostatecznie - jak najbardziej polecam! :-)

Bar "Miś"


Wczorajszą podróż zaczęliśmy od Baru "Miś". Dawno nas tam nie było po tym jak się zraziliśmy. Postanowiliśmy dać im kolejną szansę. Cóż... znowu im nie wyszło. Godzina 19:00. Mimo, że sobota, pora jeszcze wczesna więc problemów z miejscem nie było. Oczywiście wybieramy miejsca na podwyższeniu - z dużym stołem i pseudo-kanapami.
Tak się złożyło, że poszliśmy sobie w pięć osób. O ile z trzema nie było problemu bo piły piwo (jak i ja zazwyczaj) o tyle z dwoma pozostałymi (ze mną i z moim bratem) problem był. Jako, że cały dzień raczyliśmy się winem to przestawianie się na piwo byłoby samobójstwem. Nie mogli znaleźć pełnej butelki wina (same nadpoczęte, a my chcieliśmy całą), a gdy już znaleźli to barmanka podała to wino w fatalny sposób. Zupełnie nie tak jak powinno się to robić. Jedyne co było OK to kieliszki :)
Troszkę tym zrażeni, ale jeszcze nie ostatecznie zamówiliśmy jedzenie. Muszę tu wspomnieć o jednej rzeczy. Dawniej "Miś" był świetnym miejscem. Naprawdę. Chodziliśmy tam wręcz codziennie zarówno na piwko jak i dobrze zjeść. Dobra obsługa, pyszne jedzenie i do tego miłe dodatki jak na przykład co jakiś czas dodany za darmo chlebek ze smalcem. Mniam, pychota. Zostawialiśmy tam sporo kasy i nie żałowaliśmy. Niestety po zmianie właścicieli - co nastąpiło jakiś czas temu - wszystko się zmieniło. Obsługa kiepska, kucharz beznadziejny (to co wczoraj jedliśmy trudno byłoby określić mianem jedzenia średniej klasy) i strasznie głośno puszczona muzyka. Za głośno. Jakbym chciał, żeby tak mi w głowie dudniło że nie słyszę własnych myśli poszedłbym do Protectora...
Enyłej, troszkę zjedliśmy, wypiliśmy co mieliśmy wypić i wysłaliśmy jedną osobę na zwiad do Mexicany czy są wolne miejsca ;) Nie mieliśmy dłużej zamiaru siedzieć w tym miejscu.
Podsumowując: kiepskie żarcie (naleśniki robione na starym oleju po frytkach co się czuło, w rulonie ziemniaczanym jakiś dziwny słodki ser, a kotlet z frytkami powinien nazywać się chyba frytki z kotletem albo "szukanie kotlecika pod stertą frytek". Przypalonego kotleta), kiepska obługa niezorientowana w podstawach "kelnerskiego" savoir-vivre, głośna muzyka i... zamknięcie knajpy w sobotę przed północą. Przy czym dodam - nie z powodu braku gości tylko z powodu takiego widzimisię pracowników. Lokal był pełny i po prostu wszystkich wygonili. Widziałem bo akurat wychodziliśmy z Mexicany. Ale o niej napiszę za chwilę... :-)

2006/05/19

Ah ta pogoda...


Cóż... dzisiejsze planowane wyjście w teren celem badania otoczenia niestety chyba się nie odbędzie... Powód? Pogoda. Na dowód małe zdjęcie. Być może nie oddaje ono tego co się dzieje, ale uwierzcie - pada i to porządnie :) Pozostaje tylko nadzieja, że do wieczora wszystko się uspokoi.

2006/05/17

Słowo wstępu

16 maja 2006 roku. W mojej głowie rodzi się pewna wizja. Nie ukrywam, że nie pojawiła się tam sama z siebie :) Ot, po przeczytaniu jednego z postów cyberOwcy doszedłem do wniosku, że czemu by nie stworzyć czegoś takiego? I tak oto 17 maja 'Okiem Głogowian' po raz pierwszy pojawia się w sieci...