
Wczorajszą podróż zaczęliśmy od Baru "Miś". Dawno nas tam nie było po tym jak się zraziliśmy. Postanowiliśmy dać im kolejną szansę. Cóż... znowu im nie wyszło. Godzina 19:00. Mimo, że sobota, pora jeszcze wczesna więc problemów z miejscem nie było. Oczywiście wybieramy miejsca na podwyższeniu - z dużym stołem i pseudo-kanapami.
Tak się złożyło, że poszliśmy sobie w pięć osób. O ile z trzema nie było problemu bo piły piwo (jak i ja zazwyczaj) o tyle z dwoma pozostałymi (ze mną i z moim bratem) problem był. Jako, że cały dzień raczyliśmy się winem to przestawianie się na piwo byłoby samobójstwem. Nie mogli znaleźć pełnej butelki wina (same nadpoczęte, a my chcieliśmy całą), a gdy już znaleźli to barmanka podała to wino w fatalny sposób. Zupełnie nie tak jak powinno się to robić. Jedyne co było OK to kieliszki :)
Troszkę tym zrażeni, ale jeszcze nie ostatecznie zamówiliśmy jedzenie. Muszę tu wspomnieć o jednej rzeczy. Dawniej "Miś" był świetnym miejscem. Naprawdę. Chodziliśmy tam wręcz codziennie zarówno na piwko jak i dobrze zjeść. Dobra obsługa, pyszne jedzenie i do tego miłe dodatki jak na przykład co jakiś czas dodany za darmo chlebek ze smalcem. Mniam, pychota. Zostawialiśmy tam sporo kasy i nie żałowaliśmy. Niestety po zmianie właścicieli - co nastąpiło jakiś czas temu - wszystko się zmieniło. Obsługa kiepska, kucharz beznadziejny (to co wczoraj jedliśmy trudno byłoby określić mianem jedzenia średniej klasy) i strasznie głośno puszczona muzyka. Za głośno. Jakbym chciał, żeby tak mi w głowie dudniło że nie słyszę własnych myśli poszedłbym do Protectora...
Enyłej, troszkę zjedliśmy, wypiliśmy co mieliśmy wypić i wysłaliśmy jedną osobę na zwiad do Mexicany czy są wolne miejsca ;) Nie mieliśmy dłużej zamiaru siedzieć w tym miejscu.
Podsumowując: kiepskie żarcie (naleśniki robione na starym oleju po frytkach co się czuło, w rulonie ziemniaczanym jakiś dziwny słodki ser, a kotlet z frytkami powinien nazywać się chyba frytki z kotletem albo "szukanie kotlecika pod stertą frytek". Przypalonego kotleta), kiepska obługa niezorientowana w podstawach "kelnerskiego" savoir-vivre, głośna muzyka i... zamknięcie knajpy w sobotę przed północą. Przy czym dodam - nie z powodu braku gości tylko z powodu takiego widzimisię pracowników. Lokal był pełny i po prostu wszystkich wygonili. Widziałem bo akurat wychodziliśmy z Mexicany. Ale o niej napiszę za chwilę... :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz