2007/06/19

Poniedziałkowe wojaże

Obiecałem sobie, że do porodu Asi nie ruszę alkoholu...Złamałem jednak narzucony sobie 'prikaz' i z racji tego, że Michał przyjechał na parę dni do Polski postanowiłem napić się piwka z długo nie widzianym przyjacielem...
Wstępnie mieliśmy iść do Misia, ale jakoś tak przeleźliśmy koło niego i wstąpiliśmy do dawnej Mexicany chili obecnego Amigos.
Z wcześniejszych wpisów wiadomo, że raczej przestałem się tam pojawiać po zmianie właścicieli. Wszystko pozostało po staremu, a ceny wzrosły o jakieś 15%. Ale o tym już pisałem.
No ale skoro gość wybrał to miejsce to nie wypada odmawiać i należy się dostosować.
Krótko o wizycie: w dawnej Mexicanie enchilada była lepsza. Sama tortilla była miejscami twarda (jakby kilka dni sobie leżała...), ryż niestety też nienajwyższego lotu. Dało się to zjeść, ale nie była to poezja smaku, że tak powiem ;-) Na obronę Amigos powiem, że mają bardzo dobrego beczkowego Lecha oraz, że myją szklanki ;-) Oglądaliśmy kiedyś z Asią na Discovery program o knajpach itp i między innymi dowiedzieliśmy się z niego po czym rozpoznać czysty kufel z piwem. Te w Amigos były czyste :>
Ale żeby nie było za miło to dobiję Amigos. W toalecie STRASZNIE śmierdziało. Aż mnie cofnęło jak wszedłem. Poza tym brak ręczników papierowych i nie było jak wytrzeć rąk.
I na koniec - mimo, że chcieliśmy jeszcze posiedzieć i zamówić przynajmniej coś do picia (bo rozumiem, że po 22 kuchnia może być już nieczynna) niestety nie było nam to dane. Podano nam rachunek i powiedziano papa ;P Co tu dużo gadać? Napiwku nie było...
Tak więc poszliśmy sobie dalej. Miś był już nieczynny, podobnie Beluga, Memo, Pinokio, Cheops. Czynna była co prawda Piwnica Grodzka, ale tam siedzi samo menelstwo i nasza noga tam nie stanęła ;-) Poleźliśmy do Tequila Pub. Oczywiście od razu zostaliśmy rozpoznani ;-) Szefo nawet pamiętał, że Asia jest 'przy nadziei' mimo, że w knajpie to jej długo nie widział. Ale mniejsza o to. Wypiliśmy jeszcze po dwa piwka i poszliśmy sobie dalej. Do Samych Swoich. A w SS jak to w SS. Smród papierosów, kiepska klimatyzacja, tłum ludzi z czego 3/4 to tzw. ABS-y więc trzeba uważać, żeby nie dostać w łeb. W sumie szedłem tam z nadzieją zagrania w piłkarzyki, ale tych niestety nie było. Wyparowały. Był bilard, ale jako że tak sobie za nim przepadam (no chyba, że mogę sobie ćwiczyć w miarę wąskim gronie, a nie ośmieszać się przy tłumie ludzi :)) tak więc zmyłem się do domu. Michał z Grześkiem zostali jakoś do 5 rano, ale moim zdaniem to lekkie przegięcie jak się idzie do pracy :-)

Brak komentarzy: