Tak się składa, że jestem w trakcie zmiany pracy.
Nowa Pani Dyrektor (ze Szczecina aż kobiecina jechała...) postanowiła lepiej poznać swoich nowych pracowników i zaprosiła nas na obiad. Jakoś tak się złożyło, że padło na mnie jako "wyborcę" lokalu, w którym spędzimy troszkę czasu i przy okazji się posilimy. Z racji tego, że Pinokio do tej pory zawsze był reprezentatywny, goście byli tam dobrze traktowani, a jedzenie było smaczne - padło właśnie na to miejsce. Ci co mnie znają, wiedzą że bywam tam często i naprawdę nie mam prawie żadnych zastrzeżeń (a w każdym razie nie więcej niż w innych miejscach).
Cóż...wczoraj był sądny dzień.
Jakieś nowe osoby z obsługi, których nie znam (zachowała się raptem jedna osoba ze "starej ekipy", ale nas nie obsługiwała) i wcale z tego powodu nie płaczę gdyż jak się potem okazało kurtuazji u nich było niewiele...
Ale od początku. Gdy już ktoś raczył do nas podejść (oczywiście menu wzięliśmy sami po paru minutach bo się nikt nami nie zainteresował)powiedzieliśmy co chcemy, to *po złożeniu zamówienia* zostaliśmy poinformowani, że na zamówienie będziemy czekać około 40 minut "bo mają sporo zamówień na wynos". Ok... Niech im będzie. Przynieśli sok i sobie czekaliśmy dyskutując o tym i owym. Minęło 50 minut i łaskawie przynieśli jedzenie dla 90% osób. Jak na złość jedzenia nie dostała tylko Pani Dyrektor. Po 10 minutach mój kierownik poszedł się spytać czemu. Wersja dla klienta: "już za momencik podamy". Wersja oficjalna: kierownik słyszał jak z kuchni ktoś przeklął "o kur..." i zobaczył dym przy otwieranym piekarniku. Każda normalna osoba powiedziałaby wtedy "sorry, zapomnieliśmy, proszę wybaczyć itp zaraz coś zrobimy". Pewnie byśmy to zrozumieli i przyjęli. Co zrobiła nasza zajebista kelnereczka? Przyniosła na wpół spalone żarcie i wyjechała z tekstem, że to co prawda wygląda na przypalone, ale to tylko tak wygląda, tak ma być i że jest git. SZOK. Oczywiście jedzenie było niezjadliwe. Łaskawie najpierw kelnereczka powiedziała, że policzy TYLKO połowę za to przypalone coś, potem jednak stwierdziła, że nic. Łaaał. Przy okazji mimo, że przypalone to zrobili zupełnie co innego niż mieli. Tak na marginesie.
No ale dobra, lecimy dalej. Pani Dyrektor piła sobie soczek pomidorowy. Tak się jednak złożyło, że przy próbie zjedzenia spalonego jedzeniopodobnego czegoś, cały wypiła i zechciała wypić drugi. W końcu na sok nie czeka się długo bo to przecież nie jedzenie, nie? Ale nie wczoraj i nie w tej knajpie. Otóż nasza kochana już i uwielbiana kelnereczka powiedziała, że na sok również trzeba czekać około 20 minut...bo mają dużo zamówień. Ja pierd...
I na koniec, żeby było radośniej chcieliśmy fakturę na firmę. Prosta rzecz, prawda? Otóż nie w Pinokiu. Ponieważ faktury wystawia tylko szef, szefa nie było (zresztą rzadko się pojawia) więc na fakturę czeka się 2-3 dni i mogą ją EWENTUALNIE wysłać pocztą. Widocznie szef nie ma zaufania do swoich pracowników. Cool.
Generalnie - jestem totalnie zniesmaczony i zażenowany. Aż mi wstyd, że zasugerowałem to miejsce.
Zastanawiam się teraz nad jednym: przypadek czy też do 15-16 zawsze tak jest? Faktem jest, że ja zawsze chodziłem tam wieczorami bądź późnym popołudniem i nigdy tak nie było.
Tak czy siak - na pewno ani ja ani moi znajomi długo się tam nie pojawią (jeśli w ogóle). Koszmarny niesmak pozostał.
2007/06/02
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz