Dwa pierwsze tomy "Trylogii Dziedzictwo" przeczytałem z zapartym tchem mniej więcej rok temu (trzeci jeszcze się nie ukazał). Świetna książka fantasy. Wprost nie mogłem uwierzyć,

że autorem jest 19-latek. Fakt, było w książce parę wątków naiwnych, naciąganych, ale generalnie całość była świetna. Ostatnio mało było takich książek, które czytałbym z zapartym tchem i leciał od razu do księgarni po następny tom. No...może "Kłamca" Jakuba Ćwieka, ale to inna historia.
I właśnie dlatego, że książka tak mi się podobała z niecierpliwością czekałem na ekranizację. Czekałem i doczekałem się. Oczywiście film jest już w kinach od pewnego czasu, ale dopiero teraz wpadł w moje łapki. Z pewnych źródeł dochodziły mnie słuchy, że film jest kiepski, ale ja i tak chciałem ocenić to sam.
Nie będę tutaj skupiać się na książce (którą rzecz jasna każdemu miłośnikowi fantasy polecam), ale na filmie, który przedwczoraj w końcu obejrzeliśmy. Film "Eragon" opowiada o pierwszym tomie Trylogii (którego tytuł zresztą brzmi identycznie).
Uwaga: ktoś kto nie czytał książki lub nie oglądał filmu, a ma zamiar to zrobić
niech dalej nie czyta. Pojawią się spoilery.
A więc zaczynam swoje marudzenie...
Z tych czy innych powodów nasuwają mi się porównania z "Władcą Pierścieni". Po pierwsze - dwie trylogie. Po drugie - również oba filmy zrobione na podstawie książkek. Jednak w przypadku "Władcy Pierścieni" wszystko to było jakoś bardziej poskładane do kupy, bardziej logiczne (cały czas mówię o filmie). Zastanawiam się tylko czy była to zasługa geniuszu Petera Jacksona czy tego, że jestem wielkim fane

m "Władcy" i czytałem go więcej razy niż mogę zliczyć, a więc nawet gdy coś nie było w filmie wyjaśnione ja i tak wiedziałem o co chodzi. W sumie w ramach testu powinienem włączyć "Władcę" mojej Asi. Nie czytała książki więc jej spojrzenie na film będzie inne :) Ale wracając do "Eragona"... Film powinien być dłuższy. Wystarczyłoby pewnie jakieś pół godziny więcej. Wiele wątków (moim zdaniem istotnych) zostało pominiętych, niektóre zbagatelizowane, a jeszcze inne przekręcone (w książce było inaczej). Nasuwa się pytanie: czy miał to być film *na podstawie* książki czy wierne odtworzenie tejże. Tak czy siak jest to typowe kino hollywoodzkie. Akcja, akcja, efekty, fabuła mniej ważna. Parę razy musiałem tłumaczyć Asi "ocoloto" i nie dlatego, że jest niekumata (wręcz przeciwnie) tylko dlatego, że kosztem efektów (na przykład świetnie zrobiony lot Saphiry) pominięto wytłumaczenie tego i owego. Z drugiej strony - jedna z ważniejszych bitew w I tomie, która aż się prosiła o jeszcze piękniejsze i dłuższe sceny walki została przedstawiona jak potyczka paru niegrzecznych chłopców. Lipa. Dialogi - trochę płytkie. Dalej...Niektóre rzeczy kompletnie bez sensu. Ot chociażby Eragon, który usłyszał/zobaczył jak Brom magią rozpala ognisko, parę scen później (bez żadnego pokazanego treningu czy czegoś w tym stylu) rozpieprza potężną kulą ognia most z biegnącymi nań urgalami. W książce natomist naprawdę musiał włożyć sporo trudu w sklecenie choćby prostego zaklęcia. Lecimy dalej: pierwszy "zły" zaraz po królu Galbatorixie czyli
Durza, który w książce jest nie dość, że
niesamowicie potężnym magiem, a przy okazji wyjątkowym skurwielem w filmie w porównaniu do książki jest łagodny jak baranek i do tego wcale nie jest taki potężny. Bez sensu.
I na koniec - skąd reżyserowi przyszło do głowy, że jeden z głównych do

wódców Vardenów jest
czarny? Kurczę, nic takiego nie było w książce. Był być może jakiś opis opalonego jegomościa, ale jest pewna różnica między kimś kto jest opalony od smagania wiatrami stepów, a czarnuchem. Rozumiem, że jakiś nigga musiał się pojawić, żeby w Hollywood to puścili, ale bez przesady. W sumie jakby Asia nie powiedziała przed chwilą "co ty jakiś esej piszesz?" może napisałbym więcej. Ale chyba nie ma takiej potrzeby. Generalnie - uważam, że film jest 10 razy gorszy od książki (niestety jest tak zazwyczaj, choć jest parę wyjątków od tej reguły) i na pewno nie jest wart tego, żeby do niego powrócić ponownie.
Aczkolwiek jeden raz można go obejrzeć.