Ale po kolei. Naszą podróż w składzie jeszcze niewielkim tj. pivo i ja zaczęliśmy od Mexicany.
No bo przed piciem coś trzeba zjeść, a tam żarcie bardzo dobre. Niestety tę wizytę w meksykańskiej knajpie będziemy kiepsko wspominać. Usiedliśmy i czekaliśmy aż ktoś nam przyniesie menu. Zawsze zjawiał się ktoś od razu. Cóż...nie tym razem. Czekaliśmy DZIESIĘĆ MINUT. I wcale nie dlatego, że było dużo ludzi. Nie. Ludzi było niewiele. Powód? Kel

Sami Swoi warci są poświęcenia więcej niż 2-3 linijek. W sumie spędziliśmy tam duuużo czasu.
Troszkę się tam pozmieniało. Mniej było typowych dresiarzy i łysych (bo zazwyczaj takie towarzystwo tam spotykałem) aczkolwiek nadal o wiele łatwiej spotkać pijanego jak bela, ledwo trzymającego się na nogach faceta tam niż gdzie indziej. Największą zmianą (może ktoś mnie wyśmieje, może jest to już od dawna... nie wiem, nie bywam tam często) okazał się rzutnik. Całkiem ładniutki :-) Eniłej, wróćmy do samego pobytu. Nie będę opisywał całego pobytu bo nie ma to sensu i miejsca by nie sta

Moje główne spostrzeżenie tego wieczoru: Jarek i Piotrek oszukują w piłkarzyki :P Nie można inaczej wyjaśnić tego co oni wyprawiali ;-))) W każdym razie w Samych Swoich złamaliśmy wieczorową zasadę "jedna knajpa, jedno piwo". Pewnie byśmy ją łamali o wiele dłużej, ale przed 4 powiedzili nam, że zamykają :P Cóż, trudno. Wychodzimy a tu jaaaasno :> A więc skoro dzień dopiero się zaczyna trzeba go godnie powitać. Czyż nie? Oczywiście, że tak :-> Kierunek: Mac Arthur's. Tylko to może być jeszcze czynne o tej porze. Niestety jednak już zamykali. I tu małe spostrzeżenie, ale które nasuwa się dopiero teraz, gdy piszę tę notkę. Gdybyśmy wtedy się rozeszli to nie bolałaby mnie teraz głowa :-) O, przy okazji, od Samych Swoich towarzyszył nam znany i lubiany pan Zdzich. Yyy... to nie ta bajka :P Towarzyszył nam Marynarz. W zasadzie powinienem skończyć opis wieczoru w tym momencie. No bo co to za frajda chwalić się, że kupiliśmy jeszcze wódeczkę i poszliśmy do parku? :P Żadna ;)
Podsumowując (i omijając wątek parku): wieczór/noc/poranek/whatever uważam za baaardzo fajny i udany. Z wyjątkiem przebudzenia dnia dzisiejszego, no ale z tym trzeba się liczyć :) Chłopaki się spisały! A po tych wszystkich toastach itepe itede to przyszłe życie małżeńskie to nawet nie, że może... Ono MUSI być udane! Tyle moich wypocin. Idę się napić Alka Seltzer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz